Fot. Natalia Klimaschka
Konia z rzędem, kto to zrozumie, dlaczego dla elit mniejszości niemieckiej ktoś, kto był aktywnym członkiem organizacji i wyjechał do Niemiec, przestaje być automatycznie jej członkiem. Nie formalnie oczywiście, ale z punktu widzenia organizacji uchodzi za duszę straconą. Tym bardziej, gdyby ten ktoś jeszcze zapisał się do organizacji polonijnej. A przecież Autochtoni, którzy wyjechali do Niemiec, odczuwają związki z kulturą polską często silniej, niż ci, którzy zostali w swoich rodzinnych domach. Nie rozumiem też, dlaczego ktoś, kto odczuwa swoje niemieckie korzenia, ale mieszka w Chorzowie i związany jest z organizacjami śląskimi, podobnie postrzegany jest z wielką dozą ostrożności. Dystans panuje między środowiskami przesiedleńców w Niemczech i Autochtonami związanymi z organizacjami Polonijnymi.
Autochtoni od niepamiętnych czasów znajdowali się pod wpływem różnych kultur. Śląskie, niemieckie czy polskie komponenty ich tożsamości są oczywiste i podważanie którejś z nich jest nonsensem. W moim przekonaniu Autochtoni o wyraźnie sprecyzowanej opcji narodowej nie reprezentują większości swojego środowiska. Można by raczej pokusić się o stwierdzenie, że płynność znaczenia tych wpływów była i jest ich cechą charakterystyczną. Często deklaracje narodowe Autochtonów podyktowane są motywacjami towarzysko-zawodowymi.
Zmiany, które nastąpiły po 1989 roku tę bezradność ideologiczną tylko pogłębiły. Prawno-formalna możliwość obecności w obu państwach i aktywność środowisk przesiedleńczych w Polsce spowodowały, że dotychczasowe żądania ich związków straciły całkowicie sens. Obecność organizacji mniejszości niemieckiej w kolejnych rządach regionalnych w Opolu również stworzyła zupełnie nową sytuację. Nie tylko wolności Niemców w żaden sposób nie są tu zagrożone, ale oni sami wręcz sprawują władzę w regionie.
Środowiska śląskie definiują natomiast swoją tożsamość poprzez odwołania do pruskiej historii w sposób o wiele bardziej radykalny, niż czyni to organizacja mniejszości niemieckiej. I znajomość niemieckiego wśród elit środowisk śląskich jest zdecydowanie lepsza niż wśród elit mniejszości niemieckiej. W tym kontekście jeszcze bardziej absurdalne jest to, że w wewnętrznych kontaktach te niemieckie elity posługują się prawie wyłącznie śląską gwarą. I nie potrafią w przekonujący sposób doprecyzować, z jakich ideowych komponent składa się dzisiaj niemiecka tożsamość dla kogoś, kto mieszka na stałe na Śląsku.
Wszystko to przybiera wręcz groteskowe rysy. Bo przecież nie może być celem działania organizacji zapewnienie kilku osobom lukratywnych stanowisk. A do takiego absurdu na Opolszczyźnie dotarliśmy. Gorzej, to kurczowe trzymanie się priorytetu jakim są wybory doprowadziło do sytuacji, w której dla przytłaczającej większości inteligencji ze środowisk autochtonicznych identyfikowanie się z organizacją mniejszości jest wstydliwe i postrzegane raczej jako rodzaj społecznej deklasacji.
Dokładnie z takim samym problem borykają się organizacje przesiedleńcze w Niemczech. Strategia dystansowania się od określonych środowisk i stawianie politycznych żądań, które przez większość społeczeństwa niemieckiego uznawała za groteskowe, wyprowadziła organizacje przesiedleńcze na margines życia społecznego. Elementy śląskiej kultury stały się czymś wstydliwym, a identyfikowanie się z nimi oznaczało skazanie się na społeczny ostracyzm.
Przez upolitycznianie działalności organizacji przesiedleńczych ich elity doprowadziły do tego, że śląskie tradycje już przed 1989 rokiem zostały prawie doszczętnie wykreślone z niemieckiej świadomości społecznej. W ten sposób pozbawiły one Autochtonów tak bardzo ważnych dla nich tradycji i punktów odniesienia. Ta polityka elit zabrała prostym ludziom szansę konfigurowania tożsamości również w oparciu o elementy wyniesione ze Śląska. I otwarła przesiedleńcom szeroko bramy do organizacji polonijnych, których nikt w Niemczech wstydzić się nie musi.
Natomiast problemem środowiska mniejszości niemieckiej w Polsce jest ciągle widoczna skłonność do negatywnego definiowania swojej tożsamości. Próbowano ją opisywać poprzez twierdzenia, kim nie jesteśmy i kim być nie chcemy. Dokładnie zresztą to samo zjawisko można było zauważyć wśród społeczności śląskich, czy przesiedleńców. Niechęć do polskości długo była jedyną integrująca siłą poważnej części tych środowisk. Taki światopogląd przypomina jednak ideologie, którą wszyscy zgodnie uważamy za haniebną i której wpływy powinny się skończyć najpóźniej wiosną 1945 roku. Na takich założeniach nie można budować nic poważnego. Nic dziwnego, że takie założenia stały się z czasem przyczyną słabości organizacji mniejszości niemieckiej. Bo zwłaszcza młodym ludziom trudno jest wytłumaczyć, dlaczego mają budować swoją tożsamość na niechęci do ludzi ze swojego otoczenia, których lubią, cenią i postrzegają jako swoich partnerów.
Ta strategia odcinania się znajduje swoją kontynuację w wewnętrznych strukturach organizacji mniejszości. Jej elity dystansują się od osób, które z różnych powodów wydają się im niewygodne. Szkoda, ponieważ należałoby oczekiwać od nich raczej umiejętności radzenia sobie z pluralizmem poglądów. Strategia permanentnego odcinania się od różnych osób może doprowadzić do sytuacji, że nie będzie się już od kogo dystansować.
Nawet co do zadań organizacji nie ma jasności. Chociaż odgrywa ona na Opolszczyźnie kluczową polityczną rolę, to w życiu kulturalnym regionu pełni podobną rolę jak stowarzyszenie hodowców gołębi. Często inicjatywy kulturalne dla środowiska mniejszości realizują przedstawiciele większości. Tak zdumiewająco jak to brzmi, ale dzisiaj najbardziej wartościowych inicjatyw kulturalnych Autochtonów trzeba by szukać w działaniach środowisk polonijnych w Niemczech. A więc środowisk, które działalności politycznej nie prowadzą żadnej.
Wszystko to powoduje głęboką potrzebę doprecyzowania nowych punktów odniesienia. Tym, co łączy cztery środowiska Autochtonów jest region z którego pochodzimy, z całą jego skomplikowaną historią. Wspólna Autochtonom jest pewna wrażliwość historyczna i emocjonalna. Wyrośli na podobnych legendach i bajkach, ich dzieciństwu towarzyszyły podobne lęki, uprzedzenia systemy wartości rodziców. Wspólnym doświadczeniem był wstrząs związany z doświadczeniami frontowymi wiosną 1945 roku. Stanowią one mit założycielski poważnej części tych środowisk.
Odniesienia te powinny zostać jednak uwolnione od skojarzeń narodowych, bo te z założenia są konfliktogenne. To one tworzą bariery dla inicjatyw, które mogłoby być punktem wyjścia dla wspólnego tworzenia pozytywnego wizerunku środowisk autochtonicznych. Mogła by nią być jakaś duża inicjatywa kulturalna, która była by początkiem ewolucji postrzegania tych środowisk zarówno przez polską jak i niemiecką opinie publiczną.
Kluczowym, wspólnym zadaniem tych czterech odłamów środowisk Autochtonów powinny być konsekwentne i skoordynowane działania na rzecz budowy zaufania w stosunkach polsko-niemieckich. Polacy i Niemcy w zdecydowanej większości sobie wybaczyli i pozbyli wielu stereotypów. Niemcy nie są już traktowani z ani z podejrzliwością, ani z niechęcią. Ale przy całym podziwie dla ogromnego postępu w zneutralizowaniu wzajemnych uprzedzeń, ciągle jest jeszcze sporo do zrobienia. I to powinna być nasza wspólna najważniejsza misja.
To polsko-niemieckie zaufanie ma też dla nas swój wymiar pragmatyczny. Tylko w polu ciepłych i pełnych życzliwości relacji będziemy mogli tworzyć wartościowe inicjatywy kulturalne, z którymi te środowiska mogłyby się identyfikować. A dalszej konsekwencji umożliwić Autochtonom świadomą modernizacje tożsamości poprzez odwołania do różnych korzeni i tradycji. I bez budzenia podejrzeń z jakiejkolwiek bądź strony.
Prof. UŚ dr hab. Sebastian Fikus, fot. Natalia Klimaschka