Kapliczki w sieci
Spectrum.direct obchodzi w tym miesiącu piątą rocznicę istnienia. Inspiruje nas ona zarówno do podjęcia próby bilansu naszej działalności, jak i spojrzenia na perspektywy środowiska Autochtonów.
Znaczący udział śląskich Autochtonów w wyborach do Bundestagu nadałby temu środowisku w Niemczech istotnego, politycznego znaczenia. Wydaje się, że elity mniejszości zrobiły dużo za mało, żeby z tej wielkiej szansy skorzystać. Jest to wielka zmarnowana szansa.
Mniejszość niemiecka i całe środowisko Autochtonów na Śląsku w oczach niemieckich decydentów skazana jest trochę na rolę upośledzonego, młodszego brata. Traktowana jest z sympatią, ale niedostatecznie poważnie. Czasami z obawą, żeby ta życzliwość nie została reinterpretowana jako forma rewizjonizmu. Można nawet odnieść wrażenie, że elity środowisk przesiedleńczych w Niemczech tak bardzo pochłonięte zostały swoimi problemami, że niewiele mają Autochtonom do zaproponowania, oprócz grzecznościowych formułek.
Tymczasem śląscy Autochtoni są w Niemczech potencjalnie wielką polityczną siłą. Siłą, której albo nie chcą, albo nie potrafią skorzystać. Zakłada się bowiem, że Polsce mieszka kilkaset tysięcy osób, które potencjalnie posiadają w Niemczech czynne prawo wyborcze. Tylko jak dotąd nikt nie stworzył po prostu ram, by mogli oni z niego nie korzystać.
Możliwość udziału w wyborach nie jest bowiem dana z urzędu. Osoby mające stałe zameldowanie w Niemczech wpisywane są na listy wyborcze automatycznie. Natomiast Autochtoni nie mający stałego zameldowania w Niemczech muszą pisemnie wystąpić do wybranego przez siebie okręgu wyborczego z prośbą o wpisanie na taką listę.
Podania te są rozpatrywane indywidualnie na podstawie kryteriów ustalonych przez federalnego pełnomocnika wyborczego (Bundeswahlleiter). Nie ma problemów, kiedy potencjalni, zagraniczni wyborcy potrafią tego dowieść, że mieszkali w Niemczech dłużej niż trzy miesiące nie dawniej niż 25 lat temu. Wtedy na takie listy wyborcze bez dyskusji są wciągnięci.
Niemiecki ustawodawca dopuszcza również możliwość udziału w wyborach osób, które nigdy na terenie Republiki Federalnej nie mieszkały. Muszą one w wiarygodny sposób dowieść swojej znajomości stosunków w Niemczech i to nie nabytych nie w drodze lektury, tylko osobistych doświadczeń. Muszą również dowieść, że sytuacja polityczna w Niemczech ma bezpośredni wpływ na ich życie. Decyzje o dopuszczenia do wyborów, przy takich wyjątkowo niejasnych tutaj kryteriach, należą do przypadkowych urzędników w biurach wyborczych. Niejasność kryteriów jest tak zdumiewająca, że w jednym okręgu wyborczym Autochton zostałby na listę wyborczą wpisany, a w innym miasteczku, odległym o 30 kilometrów, już nie. To, że jest to oczywiste pogwałcenie równości wyborów, jakoś nikomu nie przeszkadza.
Przypadkowa urzędniczką w Dreźnie odmówiła byłemu wicemarszałkowi Województwa Śląskiego, Henrykowi Mercikowi prawa do udziału wyborach z powodu jego rzekomego braku kompetencji w kwestiach niemieckiej polityki.
Spectrum.Direct zwracało się do biura prasowego Pełnomocnika Wyborczego z zapytaniem, czy przedstawiciele mniejszości mogą uczestniczyć w wyborach do Bundestagu. Zwracaliśmy uwagę na oczywiste zainteresowanie tego środowiska życiem kulturalnym i politycznym w Niemczech. Pisaliśmy, że środowisko mniejszości jest dalece od wsparcia finansowego ze strony Republiki Federalnej uzależnione. A to miałoby przecież stanowić jeden z najważniejszych kryteriów przy podejmowaniu decyzji o wpisaniu mieszkającego za granicą niemieckiego obywatela na listę wyborczą. Po kilkukrotnych mailach otrzymaliśmy z biura prasowego informacje, że na to pytanie nie potrafią oni odpowiedzieć. Zajęcie w tej sprawie stanowiska miałoby przekraczać kompetencje rzecznika prasowego.
Jaka jest w takim razie w ogóle wiarygodność wyborów do Bundestagu, skoro w ogóle nie wiadomo, czy kilkaset tysięcy niemieckich obywateli można dopuścić do wyborów, czy też nie. Taką decyzje o dopuszczeniu Autochtonów na listy wyborcze w wyborach do Bundestagu musiałaby organizacja mniejszości niemieckiej wymusić na drodze sądowej. W okresie przedwyborczym można było taki wyrok zapewne wymusić w trybie nagłym. Ale ta szansa została stracona. Ale niewątpliwie warto pójść tą drogą, żeby wyjaśnić sprawę do przyszłych wyborów.
Nie zmienia to faktu, że wynikające z ustawy (Bundeswahlgesetz) wytyczne pełnomocnika wyborczego przewidują inne, dużo prostsze możliwości wpisania się na listę wyborców w wyborach do Bundestagu. Otóż zgodnie z nimi podstawą do takiego wpisu jest członkostwo w zarejestrowanym w Niemczech stowarzyszeniu. Wystarczające jest nawet członkostwo w zagranicznym oddziale takiego stowarzyszenia.
Istniałyby tu dwie drogi. Z jednej strony istniejące organizacje przesiedleńcze mogłyby otworzyć na Śląsku swoje oddziały. Zapisując się do nich każdy Autochton mieszkający na Śląsku i posiadający niemieckie obywatelstwo, automatycznie zyskałby prawo do wpisania na listy wyborcze do Bundestagu. Wystarczałby formalny wpis bez płacenia żadnych składek wyborczych.
Liczne wpisanie się mieszkających na Śląsku Autochtonów do niemieckich mogłoby by wywołać zapewne zdziwienie po obu stronach granicy. Nie zmienia to faktu, że takie działania wzmocniłyby Związki przesiedleńcze w Niemczech bardzo. Wróciłyby bowiem do sytuacji z przed lat, kiedy mogły aktywnie i realnie wpływać na wyniki wyborów.
O wiele prostszym i mniej skandalizującym krokiem mogłoby być działanie odwrotne. Trzeba by w samych Niemczech założyć jedno lub kilka stowarzyszeń. Poprzez struktury mniejszości niemieckiej i organizacji śląskich trzeba by spowodować, żeby Autochtoni się licznie do tych organizacji zapisywali.
Członkostwo w takich organizacjach oznaczałoby również automatyczne dopuszczenie tych osób do wyborów w Niemczech. Założenie organizacji w Niemczech nie stanowi przecież najmniejszego problemu.
System wyborów korespondencyjnych daje o wiele większe możliwości pozyskania podpisów pod kartami wyborczymi. Gdyby zaangażowały się w to struktury organizacji mniejszości i organizacji śląskich, to zainspirowanie kilkudziesięciu tysięcy autochtonów do głosowania do Bundestagu nie powinno być problem. Docelowo może to być nawet 100 000 głosów.
Stworzeni ram, w ramach których kilkadziesiąt tysięcy autochtonów mogło zagłosować w wyborach do Bundestagu, zmieniło by postrzeganie Autochtonów przez elity polityczne w Niemczech w zasadniczy sposób. Zmieniło by się wsparcie zarówno ideowe, jak i gotowość niemieckich polityków do finansowania projektów kulturalnych. Tylko ktoś się tym musi zająć. Komuś musi się chcieć. I jest to akurat ważne zadanie dla organizacji mniejszości niemieckiej.
Nie jest i nie będzie znana liczba Autochtonów, którzy uczestniczyli w wyborach do Bundestagu w lutym 2025 roku. Nikt takich statystyk nie prowadzi. Nie ulega natomiast kwestii jednak, że jest to liczba śladowa i pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia.
To, że Autochtoni nie biorą licznie udziału w wyborach do Bundestagu, dowodzi tylko krótkowzroczności elit organizacji mniejszości niemieckiej. Prawo wyborcze Republiki Federalnej, mimo wszystkich ograniczeń, stwarza takie możliwości. Tymczasem po raz kolejny zmarnowana została wielka szansa na poważne zaistnienie Autochtonów w życiu politycznym Berlina. A szkoda.
Spectrum.direct obchodzi w tym miesiącu piątą rocznicę istnienia. Inspiruje nas ona zarówno do podjęcia próby bilansu naszej działalności, jak i spojrzenia na perspektywy środowiska Autochtonów.
Najbliższe, przedwczesne wybory do Bundestagu przyniosą istotną zmianę na scenie politycznej Republiki Federalnej. Nie ma już chyba żadnych wątpliwości, że wygra je partia CDU/CSU, a nowym kanclerzem będzie Friedrich Merz. W programie wyborczym tej partii zapowiedziano zwiększenie finansowania projektów kulturalnych skierowanych do środowisk autochtonów.
Od kilku miesięcy charyzmatyczny, ex-przewodniczący TSKN Norbert Rasch jest Pełnomocnikiem Zarządu Województwa ds. wielokulturowości. Po kilku latach zaangażowania w kwestie gospodarcze postanowił wrócić do działalności społecznej, by realizować swoje nowe koncepcje. Rasch postuluje reformy organizacji TSKN/VdG.