Fot. Natalia Klimaschka
Zaczęło się reakcyjnie. Erika Steinbach i środowiska przesiedleńców zamierzały stworzyć wyraźny akcent stanowiący dowód nieszczęść, jakie ich spotkały u schyłku wojny i w pierwszych latach istnienia Republiki Federalnej. Ekspozycja „Ucieczka, Wygnanie, Pojednanie” w Berlinie miała być próbą mocnego zaistnienia Śląska w niemieckiej świadomości. Wystawa tak długo budziła kontrowersje, aż ostatecznie straciła wszelki sens, bo nie opowiada już o niczym.
Po wielu latach kontrowersji i ośmiu latach budowy, siedziba Fundacji „Ucieczka, Wygnanie, Pojednanie” (Flucht, Vertreibung, Versönung”) w Berlinie została otwarta. Mieści się ona w Deutschlandhaus przy Askanischer Platz w Berlinie. Budynek zbudowany został w 1926 roku. Po wojnie służył on przez dziesięciolecia jako siedziba Związku Wypędzonych (Bund der Vertriebenen - BdV). Budynek prawie w całości zajmowany jest dziś przez wystawę na temat przesiedleń. Niegdyś był to biurowiec, którego fasada znajduje się pod ochroną konserwatora zabytków i nie mogła być naruszona. Na cele ekspozycji został on jednak całkowicie przebudowany od wewnątrz. Projekt przygotowało austriackie biuro architektoniczne „Marte.Marte”. Sama bryła modernistycznego budynku w udany sposób kontrastuje z brutalistycznym kształtem wnętrza eksponującego goły beton i konstrukcje budynku. Najbardziej imponujące są spiralne schody, które łączą ze sobą kolejne poziomy wystawy. Okna pokryte są szarą tkaniną, żeby nie narażać eksponatów.
Na pierwszym piętrze autorzy wystawy przypomnieli dramat wypędzonych z całego świata. Mówi o wydarzeniach z przeszłości i o tych aktualnych. Ta część wystawy przypomina również, co działo się na terenach okupowanych w Polsce i wydarzenia związane z Holokaustem. Stanowi komunikat zwracający uwagę, ze wysiedlenia ze Śląska nie były niczym szczególnym, tylko wpisują się w globalne mechanizmy.
Na drugim piętrze znajduje się część poświęcona wydarzeniom, które miały miejsce między innymi na Śląsku. Znajdujemy tu wiele autentycznych eksponatów. Wóz konny, na którym Niemcy uciekając w 1945 roku przed frontem próbowali ratować swój dobytek. Wózki ręczne, rowery, przekładowe przedmioty, jakie Ślązacy ze sobą zabierali. Skrzynie, w jakich próbowali po wojnie już zabezpieczyć w czasie transportu swoje rzeczy. Na wystawie podjęto próbę ukazania powojennego losu przesiedleńców w Republice Federalnej. Procesy te zilustrowano interesującym materiałem zdjęciowym.
Było niewątpliwie zabiegiem słusznym i koniecznym pokazanie w tym kontekście dramatu polskich przesiedleńców z terenów Związku Radzieckiego. Ludzi, których w gruncie rzeczy spotkał taki sam los, jak wysiedlanych Niemców. Obie grupy musiały opuścić swoje rodzinne domy i cmentarze.
Kierując się przypuszczalnie obawami przed różnymi oskarżeniami o brak politycznej poprawności, pokazano dramat obu tych grup razem, w jednym ciągu. Czasami naprawdę trudno ocenić, czy na zdjęciach znajdują się wysiedlani Polacy, czy Niemcy. Momentami nie wiadomo do kogo należały prezentowane przedmioty.
Dla niemieckiej publiczności proces integracji Ziem Zachodnich z odbudowującą się po wojnie gospodarką Polski byłoby zapewne ważnym i ciekawym tematem. Interesująca musiałby by być dla przykładu opowieść o powojennym Wrocławiu, który podniósł się z totalnych ruin i stał się wielką europejską metropolią. Ale ten wątek widać nie był przydatny do relatywizowania niemieckiej historii, dlatego został pominięty. Historia polskiej obecności na Ziemiach Zachodnich zmanipulowana została do wewnętrznych ideologicznych tarć i prób wymazania ich z niemieckiej publicznej świadomości.
W ten sposób nie przedstawiono dramatu ani jednej, ani drugiej strony. Ostatecznie wyszła z tego kakofonia, nad absurdalnością której można tylko ze zdumieniem potrząsać głową. Szkoda tylko ogromnych środków zainwestowanych w przebudowę Deuschlandahaus na cele tej groteskowej wystawy.
Wystawa udostępniona została publiczności kilka tygodni temu. W jej otwarciu wirtualnie uczestniczyła sama Pani Kanclerz, dr Angela Merkel. Chwaliła autorów wystawy twierdząc między innymi, że ekspozycja wypełnia lukę w mierzeniu się Niemców z historią. Jak można mniemać, słowa te wypowiedziała ze swojego studia w Urzędzie Kanclerskim, bez oglądania wystawy w Deutschlandhaus. Być może byłaby wtedy ostrożniejsza w formułowaniu takich opinii.
Eliza Zawadzka
This is some text inside of a div block.